wtorek, 2 kwietnia 2013

wiosna wpadła do mnie na chwilkę:)

Czas nadrobic zaległości! No więc moi Drodzy niestety gardełko daje miwciąz popalic, choć poza tym czuję się już znacznie lepiej. Zacznę moje dzisiejsze opowieści od Soboty, która była przepiękna! i Pomimo mojego marnego samopoczucia postanowiłam wybrać się na spacer (stwierdziłam że jak zostane w sobote w domu to sie od tego jeszcze bardziej pochoruje...). Idąc za inspiracją M. i A. pomyślałam, że odnajdę budynek z serialu "Friends", który z resztą sama bardzo lubię. Ale oczywiście jedno miejsce to dla mnie troche za mało, wiec postanowiła pójść "swoim własnym szlakiem filmowym". 

Enjoy!


Tu ofc wspomniany budynek z serialu "Przyjaciele".


Ich ulubiona kawiarnia:)


A tu budynek z jednego z Moich ulubionych seriali, czyli "Sex in the city".


W filmie mówili, że ona mieszka na Upper East Side - czyli uptown, a budynek znajduje się na Greenwich Village - czyli doooowntown!! 


Uliczka, którą Carrie Bradshaw przechadzała się wracając do 'domu'. 


Grand Central.. ileż scen - szczególnie z komedii romantycznych (jak On-Ją zatrzymuje w ostatniej chwili) - nakręcili w tym miejscu? 



Bardzo mi się podobała scena z "Friends with benefits" w której On zatrzymuje Ją i nagle wszyscy zaczynają dla niej tańczyć. Mega:)



No i teraz Central Park, w którym nakręcili nieeezliczoną ilość scen filmowych.


Bajeczne miejsce.


Przy okazji trafiłam na gwiazdy Ulicy Sezamkowej.


Iście filmowe lodowisko W Central Parku - czynne nawet przy +15st.



Uwielbiam to miejsce... Central Pakr będzie przeze mnie odwiedzany niemal codziennie jak tylko zrobi się tak ciepło jak było w sobote.


Przechadzając się po CP akurat trafiłam jak kręcili wywiad :)


A tutaj moja 'aktoreczka', która jak zobaczyłą że sie nią zainteresowałam to zaczeła wskakiwać na ogrodzeni i zestakiwać... Niezły ubaw był, bo ludzie zaczeli sie zatrzymywać i wszyscy zaczeliśmy ją nagrywać! Takie mała dała show, za co oczywiście dostała kilka chipsów od dzieci :)


No i American Museum of Natural History - czyli "Noc w Muzeum" - było po drodze:)



A tu moi Drodzy już zapowiedź wiosny.. Jednak żeby was pocieszyć to tylko jeden dzień było tak pięknie, teraz znowu chłodno. 

W niedziele była Wielkanoc. A przynajmniej dla was. Ja przeżyłam mały, ale za to skuteczny, tzw. szok kulturowy.... No wiec po krótce: nie było święconki, nie było baranka (tylko ten który Marianka z Wojtkiem mi przysłali to go sobie na stoliku obok siebie położyłam co by mi raźniej było przy ZWYKŁYM śniadaniu), nie było przygotowań - sprzątania, gotowania, pieczenia ciast - czyli brak nawet zapachu świąt...Właściwie nie było NIC z naszych polskich tradycji. więc generalnie troche dziwnie ;|
Wszystko tutaj kreci się wokół Easter Bunny- czyli Wielkanosnego królika, który pprzynosi dzieciom w nocy koszyczek z prezentami - czyt. toną słodyczy - ja też dostałąm żeby nie było.
moje niedzielne śniadanie - czyli dzień jak codzień..

mój wielkanocny koszyczek ze słodkościami.


Zamiast światcznego śniadania zostaliśmy zaproszeni do L. znajomych ( a właciwie naszych sąsiadów) do ich domku w Connecticut, gdyż tam organizowali świąteczny obiad. Na obiedzie było ponad 20 osób i musze przyznać, ze było to baardzo ciekawe doświadczenie. Towarzystwo było bardzo zróżnicowane wiekowo, kulturowo... Myślałam, że będzie to zwykłe amerykańskie party jednak tutaj się troche zaskoczyłam - nawet mile. Okazało się że gospodarze imprezy należą do jakiejś wspólnoty kościoła katolickiego w connecticut i bardzo sobie cenią wszystkie święta i wpadli na genialny - według mnie pomysł. Z racji tego, ze towarzystwo było tak zróżnicowane, zorganizowali "czytanie" przed obiadem. Była dziewczyna z afganistanu, która zaczeła czytanie od przeczytania fragmentu Koranu, później przedstawiciel Egiptu czytał po Hebraisku, amerykanin w między czasie czytał tłumaczenie po angielsku a na końcu - to chyba był amerykanin - w każdym razie czytanie było po Grecku! Czy to nie ciekawe? Oczywiście po amerykańsku przed obadem przystawki na stojąca i każdy miał okazje porozmawiać z każdym co było bardzo fajne. Przy stole leżały karteczki i wszyscy zostali rozdzieleni, aby siedzieć z nieznajomymi, tzn mąż siedział na drugim końcu stołu coby nie gadać tylko z żoną HA:) 
Poznałam dzięki temu dużo nowych i przemiłych i jakże ciekawych osób. Jeden z nich - amerykanin - robił doktorat w POLSCE! I jak się dowiedział, że jestem z polski to aż mu się oczy zaświeciły i zaczął przypominać sobie słowa, które zna po polsku- czad :)
A w poniedziałek już normalny dzień... Wszyscy wracają do pracy, dzieci do szkoły - niestety oprócz J. bo jego szkoła szanuje święto paschy - z racji tego ze tutaj jest bardzo dużo żydów.

Tak więc podsumowując Wielkanoc - zamiast śniadania był obiad, jajka były wyłącznie o smaku czekolady a baranek wielkanocny zamiast w koszyczku był na talerzu ( na obiedzie daniem głównym była Lamb czyli owieczka - o ironio), a w poniedziałek zamiast "świetować po polsku" miałam najbardziej pracowity dzień od kąd jestem tutaj.

Oprócz tego dowiedziałam się przy okazji, ze polskie tradycje Wielkanocne są pogańskie i nikt na świecie już tego nie robi. A jeśli chodzi o tradycje nie jedzenia w piatki mięsa  usłyszałam - "I wy naprawde wierzycie że Bóg TEGO od was wymaga? Przecież to niedorzeczne!" i po tym jak powiedziałam ze ja i moja rodzina tego w sumie nie stosujemy usłyszałam - "całę szczęscie" (WTF?!) Po czym stwierdziłam - dość twardo- że w Polsce BARDZO dużo osób mocno trzyma się tradycji i  NIKT nie ma nic przeciwko temu! I w ten sposób rozmowa została zakończona.... nice

Takie to własnie były moje Amerykańskie świeta :)
Nie było wcale tak źle, chociaż jednak chyba wole NASZE tradycje !!!

XOXXO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz