wtorek, 7 maja 2013

Weekendowych perypetii ciag dalszy

Dziś Kochani ciag dalszy moich piątkowch perypetii...

Po wielkim otwarciu u Buddy'ego jak już wczoraj wspomniałam udałyśmy się na spokojną konsumpcje do Stturbucksa. I tu muszę wam opowiedzieć zabawną historię, która przydarzyła nam się w metrze. No więc jedziemy sobie metrem, a przed nami siedzi niepozorny facet z czarną torbą na kolanach, wygląda troche jak bezdomny. Nagle.... coś w tej torbie zaczyna sie ruszać, więc ja niewiele myśląc (jak zwykle) krzycze na cały subway :"OH MY GOD!! IT'S ALIVE!!"  JAk się okazało to w torbie był mały - mega stary - piesek, z przerażająco białymi (od zaćmy) oczkami. Troche przerażający, ale cóż powiedziałam, że jest nawet słodki. W każdym razie oczywiście jak to ja, nie potrafie przestać gadać, więc zaczełam sobie z panem od psa rozmawiać i od słowa do słowa, że ja też uwielbiam pieski, że w Europie u rodziców mamy az trzy etc. etc. Pan chyba polubił mnie mocno i najpierw wyciągnał wizytówkę (która chyba już zgubiłam:/), po chym z plecaka wyciągnął swoją PŁYTĘ i mi podarował w prezencie!  Okazało się że koleś jest jakimś artystą. Po czym oczywiście Ja wielce poruszona zeczełam dziekować i w ogóle i mówie do niego :"ale ja nic dla Ciebie nie mam" hahaha a przede mną caaała torba słodkosci od Buddy'ego, S. sie przestraszyła że mu dam któreś z moich ciasteczek. NO WAY!
A oto i Płyta


Po piątku jak to zwykle bywa nastała sobota, wiec dzień wolny, chociaż ja akurat na brak wolnego czasu to tutaj raczej nie narzekam ;) W sobote udałam się oczywiście na spacer po mieście, już widać coraz wieksza liczbę turystów, aż się boje co bedzie się działo w lecie... W każdym razie udałam sie na małe zakupy, które były nielada wyzwaniem przez liczbe osób w kolejce do przymierzalni. Ale o zakupach innym razem. Później szybko do domu bo na 6 umowiona byłam z CH. lecz niestety w ostatniej chwili zadzwoniła że sie źle czuje i nici z naszej kolacji na miescie.. Później byłyśmy umowione z W. (tzn ja bo ona w sumie to go nie zna). Mieliśmy isc do clubu ale w końcu skończyło się na tym, że wylądowaliśmy z W. (South African Boy) w barze na Amsterdamie i było naprawde nieźle. Poznałam zasady tej gry, w której to sie kulki wrzuca do plastikowych kubków z piwem. Ja oczywiście nie grałam bo jeszcze nie pije, aaale może jak poczuje sie pewnie to znów zaczne. A tak swoją drogą to południowa Afryka potrafi wypić.... Wypił przy mnie kilka szybkich podwójnych whisky tylko z lodem (bleeech) i normalnie sie trzymał. MASAKRA

W niedzie zaś przedpołudniowy chill out. Troche spacerów, później Starbucks, herbatka i książka bo od 15 miłam pracować az do 21 wiec wiedziałam, że to będzie dłuuugi dzień z małym...

Na kolacje poszliśmy do McDonalda - i to był mój pierwszy raz tutaj w MCD. Mam nadzieje,że ostatni.
Na zdjęciu nasz mały burdelik na stole haha. Mały ofc Happy Meal a dla mnie sałatka z kurczakiem.

Później spacerek po dzielni. Takie to rzeczy można spotkać. Patriotyzm widać WSZĘDZIE.

Na koniec troche wygłupów.

Bo jakby to było jak by fun'u w windzie nie było ;) 

Na koniec pograliśmy w New Your City Monopoly - oczywiście według własnych zasad, dla uspokojenia nadmiernej energii J. przed snem :)) 

Później dokończyłam świetną książkę, którą S. mi pożyczyła - S. jeszcze raz dzięki. 
I tak to się weekend skończył ok 1 czy 2 w nocy z płaczem po wzruszającej książce bez happy endu poszłam spać.... 


XOXO


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz